Poeta i Kapelusz


Poeta i kapelusz

 

– Ach, proszę moich drogich gości, wcale nie wstydźmy się starości! – zaintonował Poeta patrząc w lustro i wykrzywiając twarz na rόżne strony, oceniał wygląd nieogolonej twarzy, z trzydniowym zarostem, z 31 Grudnia, a dzisiaj już 3 Stycznia 2015 roku. Więc z tym trzydniowym (rocznym) zarostem przymierzał szary kapelusz w kratkę, ktόry ofiarował mu znajomy, pozbywając się nadmiaru ciuchόw, jakiś czas temu – może rok lub dwa.

Wisiał sobie ten kapelusz na stojącej lampie przy drzwiach wejściowych i był zupełnie niepotrzebny. Poeta nigdy nie nosił żadnych czapek, szalikόw, rękawiczek i tym podobnych rzeczy. A już w nakryciu głowy czuł się po prostu śmiesznie, z powodu kształtu swojej czaszki, bynajmniej nie klasycznej budowy. I tak przez całe życie (z wyjątkiego tęgiego mrozu, ktόry szczypał w uszy – wtedy nakładał wełnianą narciarkę, ktόrą zimą trzymał w kieszeni, na wszelki wypadek, jeśli przyszło mu wędrować więcej, niż kilometr).

Kiedyś, pamiętał, o mało nie odmroził sobie nosa, uszu, dłoni i stόp – kiedy w czasie ferii zimowych prawie przez cały dzień zjeżdżał z gόrki na sankach. Na szczęście bolesne zimno pognało go do domu babci, ktόra natychmiast go rozebrała i nacierała zimną wodą, a stopy zanurzyła w misce, rownież z zimną wodą. Wydawało się, po chwili, że ta woda jest gorąca. To uratowało Poetę od odmrożeń. Oczywiście było przy tym wiele krzyku i lamentόw: co za niesforny dzieciak!

Więc dzisiaj, trzeciego dnia Nowego Roku spadł mokry śnieg, ktόry zamienił się w ciągły drobny deszcz. I Poeta zmartwił się, że nie wystarczy mu na wieczόr i na jutro, Niedzielę, śmierdzących małych mentolowych cygar marki Remington, ktόre zaczął palić od kilku lat – to jest od kiedy papierosy podrożały do $12, podczas gdy te bez żadnej chemii kosztowły $2.50 lub $3.50 – w zależności do ktόrego egipskiego deli Poeta się udał. Trzeba było iść do sklepu po tę nikotynę.

A w domu nie ocalała żadna z licznych parasolek, pozostawionych w barach lub zgubionych nie wiadomo gdzie, przez Franka, bo sam Poeta nie używał takich rzeczy prawie wcale.

Czarny płaszcz wisiał gotowy, przerzucony przez oparcie krzesła. Pozostawał problem łysej na gόrze głowy, z bardzo rzadkim, nieomal przeźroczystym zarostem. Wtedy to Poeta odważył się po raz pierwszy ubrać ten kapelusz. Stąd te przymiarki w lustrze. Nie wyglądał najgorzej we własnych oczach i ocenie Franka, ktόry nawet stwierdził, że lepiej, niż bez.

Z taką dozą zachęty, Poeta wyruszył po te Remingtony. I kiedy wracał po udanej wyprawie z paczką fajek w kieszeni, ktόre dostał na kredyt od znajomego Egipcjanina, pracującego tylko w Soboty, od 1 PM do 1 AM w deli przy Fresh Pond Road, zatrzymał się na czerwonych światłach, pomny, co wydarzyło się 5 lat temu, kiedy zlekceważył niebezpieczeństwo. O tym – po tem. LOL.

I wtedy właśnie, kiedy tak stał na tym drobnym deszczu osłonięty rondem kapelusza, pomyślał, że wreszczie nadszedł czas, żeby przestać się wstydzić swojej starości. Zaakceptować ją! Kapelusz postarzał go – myślał, ale czas na to, żeby wylądować swoją świadomością w miejscu i czasie, w ktόrym jest – Tu i Teraz. Przestać żyć w teraźniejszej przeszłości i przyszłości, a żyć w pełni, w teraźniejszej Teraźniejszości!

Ta trudna niezmiernie Sztuka Akceptacji, teraz wydała mu się możliwa. Dzięki temu, czemu przeciwstawiał się zawsze. Nakrycie głowy, a zwłaszcza kapelusz, ktόry nie był tak popularny politycznie, powiedzmy, w czasach, w ktόrych się wychował tam – w Starym Kraju, teraz przydał mu nieco innego wyglądu, może i innej tożsamości?

Zwyczajny szary, w kratkę kapelusz! Ot co! Metamorfoza w deszczu.